Choć gospodarzy urządzał remis, trudno było oczekiwać, by MKS grał asekuracyjnie. Dlatego od samego początku emkaesiacy przejęli inicjatywę. W pierwszych 30 minutach nie oddali prowadzenia ani razu, a ich przewaga oscylowała w granicach 2, 3 i 4 bramek. Gdy na początku drugiej połowy Bartek Krawczyk wykonywał karnego przy prowadzeniu gospodarzy 20:13 wydawało się, że jest po meczu. Niestety, bramkarz Kipera obronił strzał najlepszego strzelca rozgrywek, a to dodatkowo uskrzydliło piotrkowian, którzy zaczęli odrabiać bramkę za bramką.
W efekcie 10 minut przed końcem MKS prowadził tylko 26:23. Wtedy jednak zaczęły przyjezdnym puszczać nerwy i po serii fauli oraz błędów technicznych, kolejni zawodnicy Kipera zostali karani przez sędziów dwuminutowymi wykluczeniami. W pewnym momencie na boisku zostało tylko trzech graczy Kipera, którzy musieli stawić czoła szóstce gospodarzy i wiadomo wtedy było, że tego meczu MKS już nie przegra. Tak się rzeczywiście stało, choć trzeba przyznać, że w końcówce, wielunianie nie wykorzystali kilku doskonałych sytuacji strzeleckich, zaprzepaszczając tym samym szansę wygrania różnicą dziesięciu - lub nawet więcej – bramek.
Końcowy wynik 31:24 dla MKS-u wrażenie jednak robi, a jeszcze większe wywołała ostatnia bramka meczu, zdobyta przez Bartka Krawczyka niemal równo z końcową syreną, po efektownej wrzutce.